Słuchajcie matko! Na świat wyjechałem
Szukać ubogiej i cnotliwej żony;
Dalej nie jadę bo tu napotkałem
Cudowne bóstwa!
~Balladyna, Juliusz Słowacki
Byłam wczoraj w teatrze, co skłoniło mnie do kilku drobnych przemyśleń. Na wstępie musicie wiedzieć, że sama kocham występować na scenie, bawić się w aktorstwo, więc teatr jest dla mnie naprawdę przyjemną rozrywką i jednym z moich drobnych postanowień na ten rok jest to, żeby chodzić na spektakle tak często, jak tylko będę mogła. Ale tak bardziej co do tematu - miałam okazję oglądać premierowy (powiedzmy) spektakl "Balladyny". Dramat Słowackiego, który osobiście bardzo sobie cenię, jest jedną z lektur szkolnych, którą najmilej wspominam (jakkolwiek nie brzmi to w odniesieniu do samej fabuły...). Dodatkowo sztuka miała ciekawy opis i tak oto wraz z przyjaciółką wylądowałyśmy w teatrze w niedzielny wieczór.
Nie chcę tutaj robić recenzji, reklamy czy czegokolwiek. Żadnych lokowań produktu, nic z tych rzeczy. "Balladyna" posłuży mi tu tylko za podstawę, powód do zastanowienia sie nad kilkoma sprawami i podzielenia się z Wami paroma przemyśleniami.
Jak każdy doskonale wie, "Balladyna" jest dziełem romantycznym, osadzonym w czasach prasłowiańskich. Mamy tam postaci bajeczne, między innymi Goplanę, królową jeziora, czy Chochlika i Skierkę. Nie będę jednak wgłębiać się w fabułę "Balladyny", bo nie o to tu chodzi. Spektakl, jaki miałam okazję oglądać wczoraj, bazował na oryginalnej historii, ale był wielopłaszczyznowy, osadzony w różnych czasach: prasłowiańskich, barokowych i bardziej współczesnych. Goplana jako szefowa stacji telewizyjnej, Chochlik i Skierka jako techniczni (team Goplany ❤), Grabiec jako gwiazda disco polo... Cóż. Wyszłam z teatru nieusatysfakcjonowana, mimo że zostałyśmy na dyskusji po spektaklu, gdyby której nie było, de facto, wielu rzeczy bym nie wyłapała.Nie mam nic do uwspółcześnień itp, żeby nie było. Po prostu sam spektakl do mnie nie przemówił. Zaczęłam się zastanawiać się, gdzie mimo wszystko kończą się granice dobrego smaku, jak daleko reżyserzy powinni się posuwać w przekładaniu sztuk klasycznych na nasze czasy i... jaki jest w tym wszystkim sens? Rozumiem, pokazanie aktualności dzieł, wskazanie niezmiennych zachowań ludzkich, zwrócenie uwagi na emocje, które mimo płynących lat w ludziach się nie zmieniają. Ja naprawdę jestem w stanie dużo zrozumieć, jednak... mam wrażenie, że w obecnym teatrze albo idzie się w kicz, albo w dziwną formę przeznaczoną do zrozumienia jedynie dla wybrańców. Gdzie w tym sens? Czy to dobra droga dla teatru...?
Każdy ma prawo do własnego zdania, nie warto na niczyje wpływać, więc pozwolę sobie w tym momencie urwać. Pozostawię Was więc z tymi krótkimi przemyśleniami, resztę zachowam po prostu dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz