Dzisiaj zmotywowałam się w końcu do ruszenia dupy z łóżka, wyłączenia laptopa chociaż na chwilę i odklejenia twarzy od ekranów. Chwila dla mnie i mojego tłuszczyku, którego trzebaby się pozbyć. Chwila dla mnie i mojej kondycji, której de facto praktycznie nie ma (ale tak to jest jak jedyną aktywnością staje się machanie lekceważąco na uciekający autobus). Chwila dla mnie i zastanowienia się, dlaczego jest tak a nie inaczej. Chwila dla mnie i myśli o tym, że halo jest ten blog.
Także kolejny raz zaczynam od nowa.
Może okaże się, że do dziesięciu razy sztuka? Może w końcu wyćwiczę chociaż trochę regularności (nie tylko w ćwiczeniach) i nauczę się układać sobie jakiś realny plan - a co więcej, go realizować? Może wypracuję to, co bym chciała, a wciąż mi nie wychodzi? Może nadszedł ten czas?
Pierwszy krok za mną - pierwszy dzień ćwiczeń. Upociłyśmy się ze współlokatorką jak szczury, a nie zajęło nam wszystko nawet marnych dziesięciu minut. Wniosek? Tak, z naszą kondycją jest tragicznie. Pora się wziąć w garść. Trzymam kciuki za nas same - bo kto inny bardziej nas zmowtywuje niż my same?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz