Odliczanie: 1/366
krok po kroku, dzień po dniu, myśl po myśli, przypadek po przypadku
- PROJEKT "PRZYPADKOWA"

sobota, 14 października 2017

Ninth time about nothing

Czy ktoś tu zagląda? Pamiętacie mnie?
No dobra, chyba nie jestem zbyt dobra w regularnym pisaniu. Ale chcę się poprawić! To już dziewiąte podejście, a mi wciąż nie udało się kontynuować projektu nawet przez miesiąc (a może ja mam po prostu zbyt wygórowane wymagania? Może powinnam iść metodą małych kroczków? Zmieniać licznik z 7 na 14, na 21, na 30? A potem dopiero myśleć o roku? No ale po co... Wiadomo, nie od razu Rzym zbudowano, ale można sobie stawiać wysokie cele, prawda? I stąd dziewiąte podejście w ciągu tego półtorej roku. Brawo ja!

Tak czy inaczej, jest kilka spraw, które mnie nurtują, męczą i nie dają spokoju. Życie jest strasznie pokomplikowanie i czasem nie wszystko jest takie, jakim byśmy chcieli to widzieć. Znajdujemy sobie cele, które są totalnie poza naszym zasięgiem, ale uparcie do nich dążymy, pokazując światu, że mamy w dupie ograniczenia. Bo jak nie my to kto? Świat sam sobie tego nie udowodni.
Ten post chyba będzie jednym wielkim chaosem. Ale nie ma się co dziwić, siedzę dziś cały dzień w piżamie, w łóżku w akademiku, więc wszystko mi się plącze, łączy i przeplata. Jedna myśl goni drugą i nie jestem w stanie określić, która jest trafniejsza i bardziej na temat. No właśnie, pytanie tylko, jaki temat? Bredzenie, pisanie aby pisać. Czy to ma sens? Czy ten projekt ma sens? Czy ja mam jakiś sens dla siebie w tym wszystkim? Czy świat ma sens?
O czym to ja? ...ach, no tak, o niczym
Boję się przejrzeć poprzednie posty, chociaż to kusi. Ja sprzed półtorej roku - to mogłoby być ciekawe. Hm, gdybym prowadziła projekt sumiennie, prawdopodobnie już mógłby się zakończyć teoretycznie. Chociaż jeśli to by się udało, pewnie chciałabym ciągnąć go dalej. Bo pisanie pomaga. Stukanie w klawiaturę, nawet jeśli o niczym szczególnym, wyzwala. Magia. Nic ma siłę. Bezsens ma moc. A ja? Czy ja mam jakąkolwiek siłę, jakąkolwiek moc?
Coś się we mnie kłębi, chciałabym to z siebie wyrzucić. Niby wena, ale nie-wena. Coś natarczywego, męczącego, snuje się pod skórą i szuka wyjścia. Ale jego nie ma. Stukam w klawisze, ale to wciąż jest. Nie znika. Nie usuwa się w cień. Nie słabnie. Bo to coś, to to, co napędza. Co pozwala pisać bez myślenia. Coś, co męczy ale i wzmacnia. 
...jestem głodna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz